poniedziałek, 8 lipca 2013

Lea Elizabeth #12

Poprzednie części:
1-10 #11



     Twór podobny z założenia do kobiety. Momentami całkiem nijaki i beznadziejny. Stoi w ciemnej sieni do czegoś… może jak zwykle kolejnego wymiaru miedzy koniecznością, nieuniknionym i walką o ucieczkę. Łańcuchy z powierzchni ciągną się długimi sznurami. W stronę powalającej wolności. Wolności, której bezmiar zatyka płuca nie dając złapać najmniejszego oddechu. Jest jak wspaniała i pociągająca, z całym tym pięknem możliwości. Grube żelazne łańcuchy wolności. Ciągną wiotką jak papier skórę, która chciałaby pęknąć, jednak nijak nie może. Kolejny przejaw wieczności. Wciąż od nowa zadawane cierpienia tylko dlatego, że nijak nie można ich przerwać. Bowiem za ta brama jest następna, następna i tak bez końca.

     Wolność zakłada kajdany. O wiele bardziej kuszący stare się mały ograniczony pokój. Mimo czterech ścian stawiających bariery o wiele bardziej bezpieczny, całkowicie odizolowany od tego co jest za zewnątrz. Chce się postawić krok w jego głębię. Najpierw jednak konieczna jest walka o uwolnienie się z tych łączących sznurów.

     Mozolnie, ogniwo za ogniwem spadają w przeszłość puszczając wycieńczony nimi twór. Tak mijają dni oddalania się coraz bardziej i bardziej w głębię.

     Zapadanie w ciepły i kojący niebyt. Całkowicie odłączenie od otaczającej rzeczywistości.

Lea…

     Czuję tylko czasem jakieś słowa i dłonie. Nic tak naprawdę wielkiego co mogłoby sprawić, abym chciała się wyrwać z mojego maleńkiego schronienia.

1 komentarz: